W zeszłym tygodniu, bodajże we wtorek był dzień włóczykija, wędrowania, włóczęgi, jak ja to lubię, niestety siedziałam w dusznym biurze w przeciągu z wiatrakiem. Wzięłam sobie zatem urlop od środy, na regeneracje ciała i umysłu i żeby choć przez chwilę się poszwendać.
Busikiem do Ogrodzieńca, dokładnie do Podzamcza to ok. 20 minut. Nie wiedziałam, że to bywa takie ekstremalne w trakcie upałów. Pomijając przypadki trudne, to mimo wszystko niektórzy codzienną higienę uważają za stratę czasu, bo chyba nie wody i odrobiny mydła.
Po złapaniu oddechu już na na miejscu doszłam do wniosku że warto jednak było, byłam tam milion razy ale jak za każdym razem, gdy wyjeżdżam z miasta, choć kawałeczek na Jurę, czuję błogość.
Kierunek Góra Birów.
Domki, ścieżka, górka i piękny widok na zamek ( którego zwiedzanie po raz kolejny , tym razem z premedytacją zignorowałam)
Teraz pora na łąkę, całe stado różnych motyli o owadów
Bunkier z II wojny
I widok na Górę Birów, która była celem podróży
Z tej górki widokowej, powolutku, wdychając aromat sosnowego lasu doszłam do celu. Zaledwie kilkaset metrów, ale taki las, że chętnie by się przeszło kilka kilometrów. Bory sosnowe na piaskach z domieszką buków, brzóz i modrzewi.
To on widziany z góry
Ta cała Góra Birów to rekonstrukcja wczesnośredniowiecznej osady. Szału nie ma, dwie wieżyczki, chata, wysoki mur z bali drewnianych, maluteńki kawałek historii ze skałkami w tle i jakie widoki.
I trochę tych skałek na której stoi gród widzianych z dołu
Potem w dół przez łąkę a tam dziwne osty
I powrót do domu, do bloku
Takie są moje okolice i wędrówki kilkugodzinne.
Bonus:
Tak to wyglądało wiosną.