poniedziałek, 28 października 2013

Życie zacina się po czterdzistce.


             Tak na szybko. Żeby się nie zacinało permanentnie pewnie trzeba coś zmienić. I wtedy się zacznie. Zupełnie inaczej, bo czas nas zmienia, zmienia się świat w koło, ludzie których znamy też się zmieniają. Tkwienie ciągle i ciągle w przeświadczeniu "że jakoś to będzie" , "samo się ułoży" to tak jakby  nawet nie stać w miejscu, tylko powolnie staczać się z górki, a i tak nie trafi się w to samo miejsce, bo już go nie ma.

Biorę się za naukę.

sobota, 7 września 2013

O Śląsku bardzo subiektywnie.

                Zacznę od końca, bo jednak nie mieszkam na Śląsku tylko w Zagłębiu z zacięciem na Jurę. Zaczęłam oglądać  Młyn i Krzyż Majewskiego i patrzę, patrzę, i takie dziwne uczucie, skąd ja to znam? Skałki, ścieżki, trawę, krzaczki jałowca. Jura, no nie wiedziałam że jedną z głównych ról odgrywały w tym filmie tak znane mi miejsca. W sumie zaburzyło mi to całą oglądalność, bo zamiast skupiać się na szczegółach i szczególikach obrazu Petera Bruegla starszego ( Droga krzyżowa) szukałam granicy między plenerem jurajskim a komputerowo dodanym obrazem.


I wtedy sobie coś uświadomiłam. Reżyser ( Majewski ) i autor zdjęć w tym filmie ( Adam Sikora) są jurorami konkursu fotograficznego do którego zgłosiłam zdjęcia. Miałam w planie przesłać zdjęcia skałek ale na skutek różnych zbiegów okoliczności tego nie zrobiłam, i dobrze, jakie one by były marne w porównani z tymi z ich filmu. 

Doszłam w końcu do Śląska, czyli do konkursu,

Moje to U dziadka, Piękne Katowice i Za kratami, jak się komuś spodobają może kliknąć. Mnie się wszystkie podobają, jako całość, tworzą jakąś opowieść, pokazują różne punkty widzenia.  

Na koniec jeszcze raz muzyczny śląski klimat

piątek, 6 września 2013

Chwilowa retrospekcja.

   W pierwszej kolejności przejrzałam historie na you tubie, niewiele mnie ostatnio zachwyciło. Z uporem maniaka jak średniowieczni alchemicy szukali kamienia filozoficznego, szukam tej odpowiedniej muzyki. Sama nie wiem po co. Być może, żeby ciary przeszły po moim karku aż do stóp, zawrót głowy i serce mocniej bije. Dźwięki, słowa, rytm. Jest jeszcze taka ewentualność, że chce się z kimś podzielić,  tym wszystkim. Tylko że, coraz mniej tych, tego, onego chętnego do odbioru. I ja się bardziej zamykam, jakbym czekała aż, ktoś zapuka i tadam jestem!!!! Czarno to widzę.

Później, żeby rozwiać ciemne chmury ............albo nie, jutro  o tym opowiem.

piątek, 26 lipca 2013

Lato, motyle i pszczoły.

                                                  W zeszłym tygodniu, bodajże we wtorek był dzień włóczykija, wędrowania, włóczęgi, jak ja to lubię, niestety siedziałam w dusznym biurze w przeciągu z wiatrakiem. Wzięłam sobie zatem urlop od środy, na regeneracje ciała i umysłu i żeby choć przez chwilę się poszwendać. 

Busikiem do Ogrodzieńca, dokładnie do Podzamcza to ok. 20 minut. Nie wiedziałam, że to bywa takie ekstremalne w trakcie upałów. Pomijając przypadki trudne, to mimo wszystko niektórzy codzienną higienę uważają za stratę czasu, bo chyba nie wody i odrobiny mydła.

Po złapaniu oddechu już na na miejscu doszłam do wniosku że warto jednak było, byłam tam milion razy ale jak za każdym razem, gdy wyjeżdżam z miasta, choć kawałeczek na Jurę,  czuję błogość. 

Kierunek Góra Birów.
Domki, ścieżka, górka i piękny widok na zamek ( którego zwiedzanie po raz kolejny , tym razem z premedytacją zignorowałam)


Teraz pora na łąkę, całe stado różnych motyli o owadów 


Bunkier z II wojny



I widok na Górę Birów, która była celem podróży 


Z tej górki widokowej, powolutku, wdychając aromat sosnowego lasu doszłam do celu. Zaledwie kilkaset metrów, ale taki las, że chętnie by się przeszło kilka kilometrów. Bory sosnowe na piaskach z domieszką buków, brzóz i modrzewi. 

To on widziany z góry 



Ta cała Góra Birów to rekonstrukcja wczesnośredniowiecznej osady. Szału nie ma, dwie wieżyczki, chata, wysoki mur z bali drewnianych,  maluteńki kawałek historii ze skałkami w tle i jakie widoki.








I trochę tych skałek na której stoi gród widzianych z dołu



Potem w dół przez łąkę a tam dziwne osty



I powrót do domu, do bloku



Takie są moje okolice i wędrówki kilkugodzinne.


Bonus:  Tak to wyglądało wiosną.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Jestem, jestem, jestem...........


                                                                                                                                                                      Nawet się nie spodziewałam, że mogę się tak przymknąć na dłuższy czas.  Tak na rozruch, trochę muzyki i zdjęcie z Zoo specjalnie dla Margarithes nosorożce ( nie, zdecydowałam że podeślę).Jak prezent to prezent, tylko za jakąś małpą @ się rozejrzę. Na razie mam taką




poniedziałek, 3 czerwca 2013

Lało i dym.





                                                    W sobotę grali w moim mieście, na stadionie, w ramach dni jakiś tam. Ludzi tyle co kot napłakał, a płakało niebo. Trochę młodzieży pod sceną i takie mumie stojące z parasolkami. Mama nie bujaj się!!  Jak tak stać jak kołek kiedy muzyka rozchodzi się po całym ciele? Mała tez się rozbuja, nawet później zaciągała mnie pod scenę i trzepała głową. Mamusia z córusią w skórzanych kurteczkach z kapturami, musiałyśmy wyglądać zabawnie. Gdyby tak ospała młodzież zaczęła  nieśmiało pogować chyba bym nie zdzierżyła.
Na bis zagrali Dym, perkusista gitarzysta i klawiszowiec wyciągnęli po papierosku i zapalili, dym poleciał przed scenę i otulił krople deszczu.

piątek, 31 maja 2013

Człowiek czyli ludź.



Tak miało być, poważnie i na serio wszystkie moje przemyślenia na temat człowieka jako wartości samej w sobie. I mi przeszło.

Dzisiaj miedzy słońcem a deszczem doszłam do wniosku, że się zakochałam. W zupie. Teoretycznie to botwinka, a praktycznie gęsty barszcz czerwony. Tak. Zupy to ostatnio moja pasja. Może założę bloga o zupach. Np. " Tańcowała Szkwał z zupami"  albo " Pokaż mi swoją zupę a powiem Ci kim jestem?"

Szukanie melodii pod zupę to prawdziwa makabra, tym gorzej że słuchawki działają,, tylko po jednej, lewej stronie.

Nie znalazłam.   

piątek, 24 maja 2013

.....

                                         Sukienka faktycznie dokończona, zdjęcie zrobione, zaakceptowane, już..., już..., miałam pełna wewnętrznych sprzeczności nią się pochwalić, na mnie oczywiście, kiedy zastanowiło mnie skąd pomimo, że postów na blogu nie przybywa, tylu pojawia się oglądaczy. Okazało się po linkach z ustawień, że moją stronę odwiedzają panowie  rożnych stron świata bo na jakimś portalu seks randkowym (z tego co obejrzałam to jakieś dziewczyny z mojego miasta) przekierowuje ich na mój blog.  To chyba rozczarowanie, że z gorących panienek trafiają na nudnego Szkwała . 
Nie mam pojęcia o co chodzi, czy to jakiś głupi kawał, czy jakiś przypadek, nie znam się na tym i nie mogę znaleźć w jaki sposób do mnie ci niecodzienni goście trafiają. Postanowiłam to przeczekać, nie irytować się,  może to samo minie. 

Jak to mawiają starożytni Indianie, tylko spokój może nas uratować. 


niedziela, 5 maja 2013

Odrobina zielni.


Tak było aż do dzisiaj. Mokro, ciemno i zielono. Dzisiaj zostało tylko zielono. Źle nie było, dużo zajęć, mało czasu. Zamiast spodni uszyta została sukienka. Maszyna jak diabeł robiła różne psikusy. Szyje, nie szyję, szyję, igła złamana, naciąg za słaby, pasek za luźny. Palce całe, uff. Spodnie też czekają w kolejce, zmiana planów z kwiatów, na gładkie w kolorze świeżej mięty.

Zawsze weekend majowy to było jakieś wariactwo, wyjazdy, remonty, komunie, a w tym roku luzik, nadrobienie wszelkich zaległości w spaniu, spacerowaniu, sprzątaniu. Szkoda tylko że pogoda nie sprzyjała w wypadach za miasto. Nadrobim zaległości. 

Idę, bo w planach na dzisiaj jeszcze urodziny u chrześnika, maleństwo kończy 19 lat, cała masa lekcji do odrobienia na ostatnią chwilę i ręczne wykończenie listwy w kiecce ( oj jaka krótka małpa wyszła).

środa, 1 maja 2013

Na ostro.

Dawno mnie tak nie naszło. Długo, oj długo słuchałam różnych smętów. A gdzie mój temperament ? W końcu krew nie woda.





sobota, 27 kwietnia 2013

Doznań Peweksem.

Fajne teksty gościu pisze. Nie moja muza ale, ale, ale .......... to już moje.

Znowu się zakręciłam jak karuzela na Bielanach albo jeszcze gorzej jakiś diabelski młyn. W sumie powoli ale się kręci, wyżej i coraz wyżej zobaczysz na szczycie więcej niż zwykle tylko po to żeby znowu zjechać w dół. Czyli wiem że nic nie wiem.

Cały tydzień pseudo laby, może uda mi się coś mądrego napisać.

piątek, 12 kwietnia 2013

Obsesyjna ambiwalencja.


Robiłam w necie taki test na osobowość , zostałam według odpowiedzi na szczegółowe pytania mediatorem. Nie jest to dla mnie wielkie zaskoczenie, tylko ta obsesyjna ambiwalencja mnie zaniepokoiła. Zawsze myślałam że to oglądanie świata ze wszystkich dobry i złych to  stron przerost empatii li tylko i wyłącznie. 
Jak się temu bliżej przyjrzeć ( ze wszystkich stron, a jakże ) to faktycznie być może nie da się w życiu wszystkiego pogodzić, zrównoważyć, wyciszyć. 
Była tam taka rada, co zrobić żeby rozwijać swoją osobowość w dobrym kierunku. Zwiększyć zaangażowanie w jakimś określonym kierunku, czymś się zająć, zakończyć obojętną hibernacje.

Pomysł taki jest, kiedyś szyłam, mam w piwnicy maszynę, kupie na próbę jakiś materiał i uszyję spodnie w kwiatki. Trzymajcie za mnie kciuki :).

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Brakujące ogniowo.

                                                                                                
W odpowiedzi na magicznego duńskiego brodacza Margot, mój australijski brodacz.

Czasem tak bywa, niezależnie od tego jak wielką sympatią darzymy chaos i spontaniczność, że z gry wypada jeden element i całkowicie to rozpiernicza.
Mały trybik. Co dzień po dniu nakręcał. Zamiast baterii. Jest szansa przerzucić się na energię słoneczną ale to tylko erzac.

sobota, 6 kwietnia 2013

Lato, lato......

Żeby nie było to kolejne zimowe popołudnie w środku wiosny, trochę lata .

Muzyka nie pasuje, ale mi się podoba.











czwartek, 4 kwietnia 2013

Tak czy inaczej.

- No nie, co to jest, co się tu dzieje, wszędzie krew, nie mogę znaleźć wejścia do kanału.  
To tylko moja przeurocza, przepiękna i przemiła dentystka jęczała tak na moją lewą górną trójką z której wykichałam plombę. Tak, pewnego słonecznego poranka, a mój nos jest bardzo wrażliwy na słońce, dostałam ataku kichania w wyniku którego, rzeczona plomba wylądowała na mojej dłoni.
- Jeżeli nie zwariuje przez dzieci, ślubne nieszczęście, pracę albo z jakiegoś innego powodu, to na pewno popadnę w depresję z powodu zębów. 
Było minęło, prześwietlenie, znieczulenie, kanał, będzie żył. Znaczy technicznie będzie martwy ale uzyska nowy błysk i szlif, żeby nie straszyć  otoczenia. Chociaż, gdyby tak raz, z jakimś ubytkiem przednim, puścić oczko, zakręcić się a potem..... szeroki uśmiech do przystojniaka. Taki szczery, do bólu. Czar by prysł i w świadomości tego nieszczęśnika już zawsze bym była bez tego zęba. Chociaż.....jak miałam lat osiemnaście przez miesiąc bez pamięci kochałam osobnika z ubitymi jedynkami, przestałam bo latały za nim inne. Zastanawiające.

Tak sobie jednak dumam, że ja to jednak ja z tym zębem czy bez niego. 

Pani w szkole powiedziała że mój syn jest dziwny, nieobecny, niestaranny, nie potrafi się wypowiadać, brzydko pisze, chociaż w sumie większych problemów z nim i z nauką nie ma ale jej się to nie podoba. Ja mam świadomość, że nie jest zupełnie taki jak inne dzieci ale każdy jest inny. Długowłosy trzynastolatek słuchający metalu i czytający Focusa miłośnik filmów przyrodniczych. Poszliśmy z tym pismem  do poradni psychologiczno-pedagogicznej, sam to wymyślił, bo jakiś papierek się przyda, ja po cichu liczyłam na jakąś głębszą analizę.

Pani psycholog bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, ciepła, rzeczowa z dużą dozą tolerancji dla indywidualnych cech człowieka, przeciwniczka zbytniej interwencji   (ingerencji ?) i próby zmian na "siłę". 
Diagnoza: lateralizacja nieustalona, koordynacja przestrzenna i ruchowa  na poziomie ośmiolatka, reszta genialna, dużo powyżej normy dla dzieci w jego wieku. Duży zasób słów i wiedzy z różnych dziedzin, umiejętność matematycznego analitycznego logiczne myślenia, doskonała spostrzegawczość.

Zaburzenia orientacji przestrzennej powodują trudności w nauce geografii, mapy. No ale mapa od dziecka to jego żywioł, geografię uwielbia ( na teraz to część przedmiotu o nazwie przyroda ). To o co chodzi ?
Po prostu u niego ta dziura w harmonicznym postrzeganiu świata została wypełniona w inny sposób. Nadwyżki inteligencji w innych płaszczyznach pozwoliły oswoić niedobory w innych.

Też jestem oburęczna, też brzydko pisałam i też uwielbiałam geografię. Może to nie przypadek, zawsze miałam taki wewnętrzny przymus umiejscawiania się na mapie, muszę mieć przed sobą jak gdzieś jadę. Kiedyś się wkurzałam bo nie było na rzeczce tabliczki z jej nazwą. Myślałam że to jakieś moje  dziwactwo ale siostry taty potwierdziły że też tak mają.

Może nasze wady, niedoskonałości są tym co mamy najlepsze,  tylko trzeba zmienić punkt widzenia.



I balecik, tralala

wtorek, 26 marca 2013

Redukcja świadomości przed Wielkanocą.

Taki żarcik. Pojawiam się i znikam. Tadam jestem. I żarcik numer dwa, równie żenujący. Jak wynieść całą wodę święconą z tego ustrojstwa co stoi przy drzwiach kościoła  bez użycia naczynia? ( swoją drogą podobno straszna kolonia baterii). Najlepiej pod pachą, zamarzniętą. W dodatku tego karygodnego aktu dopuścił się Jasiu, Jan Chrzciciel kurka, zbyt długiej zimy.

Czasem wydaje mi się, że to życie to taki żarcik, i puenty bywają zabawne , chociaż całkiem zaskakujące. W gruncie rzeczy jak w tym w tym filmie Znaki z Melem Gibsonem, wszystko potem układa się w logiczną całość, chociaż indywidualnie wszelkie wydarzenia wydają się absurdalne, nieważne, dziwne, irytujące, nudne.

Bez marudzenia, w skrócie,  spadanie w dół, brak sił, migrena, szara beznadzieja, najdłuższa zima nowoczesnej Europy, spać i dogorywać. I tu delikatnie zakiełkowała myśl jak głos od tego z góry " weź sobie dziecko urlop jeden dzień na odzyskanie sił". Ta? Będzie jak zwykle i nic nie pomoże.  Wybór dnia całkiem przypadkowy, przy okazji koniecznym okazało się pójście z dzieckiem do kościoła na rekolekcje. Może spowiedź przy okazji? Kiedyś już tak zrobiłam i ku mojemu zaskoczeniu była to najlepsza spowiedź w moim życiu, młody ksiądz tak ze mną rozmawiał, że popłakałam się ze wzruszenia. ( zaznaczam, że nie jestem jakąś dewotką ). Nic dwa razy się nie zdarza ale ten sam kościół, nie nasz parafialny tylko dostojna bazylika, obcy księża, rekolekcje i akurat spowiedź dla dzieci. Krążyłam między konfesjonałami a naustawiali ich chyba ze dwadzieścia a tu nagle ktoś macha ręką," chodź do mnie". Poszłam. Powiedziałam dwa zdania a potem on opowiedział całe moje życie. Lekko żartobliwie, nawet mnie rozśmieszył. Po tym monologu powiedział: to już chyba wszystkie twoje grzechy dziecko, idź już. 

I po tej krótkiej rozmowie ze starszym facetem w czarnej kiecy poczułam się dobrze. Nie, bardzo dobrze, lekko, swobodnie. Za rok spróbuję, jeżeli to zadziała po raz trzeci, w cuda uwierzę ;).

poniedziałek, 18 marca 2013

wtorek, 12 marca 2013

Post anastezjologiczny.

Znieczulica czy znieczulenie? Raz a skutecznie. Po co się miotać miedzy emocjami, oczekiwaniami i pragnieniami. Nic mnie nie rusza. Film sobie o miłości w sobotę obejrzałam, Big Love i dlatego tak  myślę, że dopadła mnie jakaś znieczulica potworna, bo nie kupuję wielkiej tragicznej i destrukcyjnej miłości, aczkolwiek bardzo romantycznej. Teoretycznie para młodych ludzi (ona do bólu młoda) nie mają żadnych problemów, ich bunt to tak raczej dla samego buntu, powiedziałabym dla hecy. Kasę mają, on pracę ona naukę bez oporów, jej matka na wszystko pozwala. Młodzi, piękni, zdolni, bzykają się tyle razy na ekranie, że praktycznie robi się to nudne. I tu pojawia się problem. Za bardzo się kochają o czym smutna w filmie piosenka. Męczy mnie to, że nie mogę się to wczuć, może to wiek albo doświadczenie? Problemy widocznie zamiast nas uwrażliwiać wyjaławiają naszą duszę ( ale cudny bzdet).

W niedzielę koleżanka znalazła psa przywiązanego do płotu pod lasem. Właścicielka domu za płotem powiedziała, że ktoś go chyba zostawił i może go zabrać. Zabrała, nakarmiła, przenocowała. Na drugi dzień zadzwoniła do gospodarki komunalnej bo oni zlecają jednemu człowiekowi przewożenie bezdomnych psów do schroniska.  Pani po drugiej stronie telefonu zakomunikowała, że psa trzeba ponownie przywiązać do tego płotu bo z innego miejsca, tym bardziej z posesji prywatnej nie można go zabrać. Ta moje koleżanka, najtwardsza z wszystkich twardzieli jakich znam, popłakała się. Panią z lekka zbeształa że to nie ludzkie, z człowiekiem od psów, dogadała się już po ludzku, a może bardziej po psiemu, żeby znajdzie zaoszczędzić kolejnych traumatycznych przeżyć.

sobota, 9 marca 2013

Utopia i koza



Tak najchętniej, zaszyłabym się w lesie, chociaż na chwilę, domek, drzewa, ogródek, kilka kurek i koza. 

czwartek, 7 marca 2013

Święto Wściekłego Psa


Słodko-ostry zawrót w głowie.
Długo szukałam, bardzo długo utworu, który by uświetnił ten post. Pisze i jeszcze nie wiem. Tak, Święto Wściekłego Psa to alternatywna forma Dnia Kobiet. Trzeba iść lać pieski w mordki i nie narzekać, śmiać się i bawić. Taka lokalna tradycja. W zeszłym roku po pieskach odwoził nas do domów nasz tata a w radiu leciała jakaś eksperymentalna muzyka raczej jazzowa, mniej więcej czułam się tak jakbym miała odlot w brzęczących rurach. 
W wigilię tego doniosłego święta myślę o tych kobietach, które walczą z tą wścieklizną, generalnie ładne, zadbane, gustowne na miarę naszego miasta, energiczne i uśmiechnięte. Przekrój wieku od 20-60 prawie że. Na oko wiek do rozróżnienia, po zachowaniu to już trudniej. Właśnie, uśmiechnięte, przebojowe, pewne siebie a każda ma jakiegoś garba, przeżytą traumę, worek problemów. Czasami bardzo wielkich. Niesamowita jest wola istnienia, na przekór a jednak w zgodzie ze sobą.

I piosenka Durna miłość

wtorek, 5 marca 2013

Spokojnie to tylko awaria.

                                                       Przytkało mnie, być może od tej wiosny. Nie mam refleksji, przemyśleń, stan obojętnienia generalnie.Nic mnie nie zachwyca, nie porywa, nie wkurza i nie wzrusza. Może gdyby jakiś impuls, piorun który by mi czaszkę rozłupał na dwie części.

piątek, 22 lutego 2013

Testowanie.

                                      Pomijając fakt że kserokopiarka zrobiła mi na jakiś czas jajecznicę z mózgu, postanowiłam napisać post, taki z życia, o życiu.

Naczytałam się ostatnio o beznadziei, nudzie, powtarzalności dni i postanowiłam przetestować te tematy na emerytach czyli na moich rodzicach. Zapytałam wprost czy cierpią na nudę a oni zaczęli śmiać i postanowili mi opowiedzieć co robili w sobotę. Szczegółowo, ja opiszę ogólnie bo dosyć hardcorowa to opowieść. W każdy weekend zajmują się sąsiadem staruszkiem, który cierpi już na demencję poza tym ma wycięty pęcherz moczowy. W tygodniu przychodzą opiekunki i jego siostra też starsza pani, więc moi rodzice jak to zwykle na kłopoty Janek i Alinka, ochoczo zgodzili się pana dwa dni w tygodniu doglądać i karmić. Sobotnia sytuacja dotyczyła tego,  że gdzieś zapodział pampers i nastąpił potop ( no i tu są te szczegóły, które pomijam) sytuacja została opanowana, tata zaprezentował mi gumowe rękawice przygotowane na takie sytuacje a mam opowiedziała jak po wszystkim sąsiad ją przytulał i głaskał  po włosach rękami po potopie. Resztę dnia spędziła w wannie.

W tygodniu też się nie nudzą bo dla odmiany doglądają spraw ciotki, która  od siedmiu lat leży sparaliżowana, gotują obiady dla całej rodziny (na zamówienie), koordynują wszelkie sprawy do załatwienia dla całej rodziny, kłócą się miedzy sobą i starają się do nikogo nie wtrącać.  Więc w zasadzie mowy nie ma o jakiejś powtarzalności. A i jeszcze mają obowiązki towarzyskie względem dziadka, który strasznie się wkurza jak w codziennej gonitwie zapominają poświęcić mu czasu na rozmowę. 

Później testowałam jeszcze inne tematy, bieżące kontrowersyjne, historyczne kontrowersyjne i doszłam do wniosku, że ich blog byłby zdecydowanie ciekawszy od mojego. Po cichutku  postanowiłam czerpać z nich inspirację.



wtorek, 19 lutego 2013

Załącznik

                                                   Do poprzedniej notki.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Kwestia przyzwyczajenia.

Musiałam napisać w pracy coś na komputerze koleżanki. Wszystko mnie bolało. Oczy, bo inna szata graficzna, inny program. Łokcie, bo oparcia za wysoko. Dłoń, bo myszka nie blacie tylko na szufladce. Tyłek, bo krzesło nie takie. Kręciłam się, wierciłam w końcu przeniosłam się z całym plikiem, na moje miejsce. Co za ulga. O, mam lepszy widok niż ona, czyli fotomoto wodospad na kalendarzu zamiast szafy.
W sklepie samoobsługowym gubi mnie zmiana ustawienia towaru, z obsługą - zmiana ekspedientki.W nowym telefonie zmiana rytmu wystukiwania sms-ów. Parę jeszcze innych spraw. Żyję na pamięć, z odruchu, z przyzwyczajenia.
Takie są objawy zewnętrzne, a co jest w środku? Strach pomyśleć. Nie, nie chodzi o to że chcę się zmienić. Przeraziło mnie to, że być może "myślę na pamięć", bo tak wygodniej, nic nie przeszkadza, nie uwiera w tyłek. Jeżeli trafi się coś nowego ustawiam w szeregu podobnych innych spraw, tak żeby nie wystawało, równiutko, zgodnie z przyjętą wiele lat temu strategią.

Zatem dzisiaj w ramach odbiegania od przyjętego schematu, bez muzyki za to o sobie. Tylko co jeżeli odbieganie od schematu stanie się normą?

piątek, 15 lutego 2013

Absurd i dekadencja.




                                             Szkwał.
Skąd się wziął? Zwykle nicki to jakieś zlepki przypadków, większe mniejsze skojarzenia,  szarady, odbicie cech istniejących i tych projektowanych. Szkwał ma swoją historię, która wiąże się z większą historią ale nie z tą ogromną. A było to tak: za górami, lasami, wiele wieków temu, kiedy hasło "telefony komórkowe dla wszystkich"  plasowało się gdzieś między latającymi samochodami i Jamesem Hetfieldem z krótkimi włosami (co notabene nadtopiło niespodziewanie szybko),  w akademiku, kiedy bywałam piękna i młoda. Drzemałam sobie zapewne przemęczona zbyt intensywną nauką, w czasie gdy  reszta bandy rozwiązywała krzyżówkę, ktoś przeczytał hasło " silny i niespodziewany wiatr na jeziorze" i odpowiedziałam przez sen  szkwał . Potem to do mnie przylgnęło, a "szkwał" stał się synonimem szybkiej, błyskotliwej i niespodzianej wypowiedzi. 

Fascynująca opowieść, prawda?  Było wesoło, nauka była nieodzownym elementem aczkolwiek nie dominującym. Nawet jak człowiek bardzo się starał czasu nie starczało na muzykę, dzikie tańce, czytanie, picie, niekończące się rozmowy, spacery, absurdy i dekadencję.

Już po trzydziestce, dzieciata, po lampce koniaku  miałam interesującą rozmowę z panem przełożonym w wieku starszym. Delikatnie z klasą tłumaczył mi na okrętkę jakie to są niesamowite plusy romansu z mężczyznami bardzo dojrzałymi, z silną pozycją społeczną i finansową. Zapytałam jakie konkretnie to korzyści. Na przykład kolacja w drogiej restauracji albo nowa bluzeczka. Przekleństwo Szkwała to wyobraźnia z wizualizacją. Zobaczyłam siebie wysztafirowaną w nowej bluzeczce wcinającą wygłodniałą jakieś krewety i dostałam ataku śmiechu. Rozmowa się zakończyła i więcej podobnej nie było.

W sumie mogłam się bardziej przyłożyć, na tych studiach, później, uczyć się dniami i nocami, walczyć pracować w święta i weekendy. Miałabym teraz mnóstwo modnych bluzeczek, wielki odpicowany dom, lato w Egipcie, zima w Tyrolu. 

Teraz mam szafę galaktykę od obowiązujących trendów, wycieczki w Polskę, czas dla dzieci i moje osobiste poczucie humoru. 

O żartowaniu miała to być notka ale się zmieniło.

środa, 13 lutego 2013

To nie jest melodia o specyficznych fobiach...........


     
  ........ ani o bliskim końcu świata.

    Prawda jest taka, że rękami i nogami bronię się przed wnikaniem w siebie, analizą, opowiadaniem o sobie. I tak sobie ubzdurałam w jakimś międzyczasie, że muzyka właśnie jest takim moim odbiciem. Ulotną chwilą mojego objawienia. Więc tak szukam, słucham, dobieram, śmaiać mi się z tego chce ale nie potrafię przestać.

Zostań


czwartek, 7 lutego 2013

Duality czyli jedność dwojaka albo dwuznaczność jedności.

                                                  Mocno mi się wbiły te dźwięki. Głos do trzewi.
    Dzisiaj mija pięć lat od dnia kiedy moja siostra zaczęła pracować w tej samej firmie co ja. Właściwie wcześniej pracowałyśmy w tej samej branży nigdy jednak razem. Kontakt też zawsze miałyśmy dobry. Jednak ta myśl, że będziemy razem mnie przerażała. Kurcze, normalnie byłam zazdrosna. O co? Że ona tylko moja, powiernica, przyjaciółka, druga strona mojego życia, przeniknie w świat dostępny tylko dla mnie. Moja praca, szef, koleżanki. Ta prywatna moja część stanie się publiczna. W dwie strony, moje osobiste koleżanki staną się jej koleżankami. A może nie? Może jej nie zaakceptują? Albo będą ją oceniać przez pryzmat mojej osoby? Faktycznie na początku było dziwnie, taki absurdalny rodzaj napięcia. Teraz po pięciu latach widzę same plusy. Jesteśmy tak bardzo podobne a jednocześnie niesamowicie różnie. Mówią na nas crazy sisters. Mamy wspólne koleżanki, świetnie dogadujemy się w sprawach służbowych i prywatnie.

   Powinien być jakiś morał z tej historii? Być może dla każdego inny, dla mnie to taka refleksja dotycząca właśnie pewnej jedności w obrębie której, jest miejsce na zachowanie różnic.


Żyrafo jeżeli zajrzysz, to trzymam kciuki za Ciebie.

sobota, 2 lutego 2013

Ból głowy.

        Podobno jak ma się czterdzieści lat człowiek nic nie musi pić żeby budzić się z kacem. Grzeczna byłam jak cholera a obudził mnie masakryczny ból głowy. Może źródło przedawkowania  jest nienamacalne, irracjonalne, mistyczne, żadne tam używki czy balangi, tylko mój mózg niebezpiecznie czymś zainfekowany. Tak po ludzku mówiąc za dużo chyba ostatnio myślałam a to ponoć może boleć, ałć. I co ja sobie myślałam? Zastanawiające czy  problem w ilości myśli czy w tematyce. Ilość hurtowa tematyka różna. Do wyboru do koloru. Posegreguję, może jakiś dr. Hause wyśledzi przyczynę bólu ( tylko do lodówki niech nie zagląda ),
- sprawy bieżące - domowe, pieniądze, obiady, oceny, skarpetki, bolki, czapki, prace na technikę, urwana klapa od kibla, organizowanie wyprawy na marsa, przeziębienia itd, itd
- pracowe- wieczny dylemat dlaczego trzeba wszystko pieprzyć-spieprzyć i pretensje że się nie identyfikujemy,
- tematy zastępcze do rozmyślania żeby nie rozmyślać o tym co zabolało, czyli cały świat otaczający, polityka ( nawet jej nie lubię) kultura i sztuka, 
- ostatnio nawet poruszyła mnie do głębi opowieść o tym jak u nas w szpitalu robili w szóstym miesiącu cesarkę dziewczynie chorej na świńską grypę, nie wiem czy przeżyli, a jej pierwsze dziecko też chore,
- i jeszcze inne związane z ludźmi mi bliskimi.

Zwoje się przegrzały. Dzisiaj urodziny dziadka. Pogubiłam się które, może 92,93? Kupię mu Playboya, w końcu chłopak z niego i ciągle w grze.

wtorek, 29 stycznia 2013

Trudno.

    Wracam do tradycji wtorkowych ckliwych piosenek o miłości. Dzisiaj o tej trudnej, o rozstaniach i wątpliwych powrotach. Trudno? Trudno. Wracam po przerwie, krótkiej w sumie w stosunku do wieczności, spowodowanej problemami technicznymi. Technicznie nie mogłam się przełamać, skurcz  mózgu, spowodowany niemożnością  ogarnięcia szalejącej na zewnątrz rzeczywistości.  Dzisiaj, ciut,....ciut, ciut, odmrażają mi się zwoje, więc sobie pisze bez sensu, zanim zaspawają się na stałe.
   Poszukuję odprężania, recepty na zmobilizowanie sił, pobudzenie, magiel po którym wyskoczę z uśmiechem na ustach i okrzykiem Tadam, hello  again !!!!

Kilka moich autorskich propozycji w tym temacie:
-  sen, owinięcie się w kołderkę i udawanie martwej stonki,
- oglądanie programów przyrodniczych, odpręża a jakże, nnnnnnnajbardziej podobają mi się te o krokodylach, jak łapią i trawią swoje ofiary, ewentualnie może być o potworach morskich ,
- acai, to jakieś jagody, które rosną w Brazylii na drzewach, podobno bomba energetyczna, jeszcze nie próbowałam,
-  praca, długo działała jak rewelacyjny katalizator aktywności ale z czasem ten efekt całkiem zbladł, siebie oczywiście za to nie winię, trochę to trwało zanim zrozumiałam, że świetne pomysły i chęć do działania najlepiej przesiedzieć w kącie,
- dzieci, no rewelacja, energia i motywacja, z małym zastrzeżeniem, potrafią potem cały ten nadbilans energii wyssać z naddatkiem, ale zawsze coś sie dzieje,
- ostatnim moim pomysłem dzisiaj jest turlanie się w śniegu, tylko, zawsze, zawsze, ta lampa musi się zapalać że gdzieś pod tym białym puchem czai się psia kupa, która tylko czeka na turlających. Fobia jakaś, czy co ?


niedziela, 20 stycznia 2013

NEWSTED -- Soldierhead




                                                Nawet pisać nic nie trzeba.

piątek, 18 stycznia 2013

Jonasz


                                                     Rojek z Mysłowic wygrał dzisiaj z Nickiem Cavem z Australi a Ballady i Romanse z Bed Seeds. Bój był zacięty bo wygrana oznaczała zapisanie się w historii tego blogu jako piosenka dnia. Dzisiejszego. Co zadecydowało o  wygranej? Wieloryb, ale nie taki zwykły,  Biały Lewiatan Świata, który nas połyka. Za mało, za krótko ? Jonasz był trzy dni w jego wnętrzu, kapitan Ahab gnał za nim całe życie. Ciekawe gdzie jest mój wieloryb, czy powinnam za nim gnać, czy może pozwolić się połknąć, żeby się opamiętać, znaleźć właściwą drogę. Jonasz miał lepiej Bóg dokładnie mu powiedział co ma robić.

środa, 16 stycznia 2013

Cichy kąt.

    Trochę ciszy i spokoju, zwłaszcza że ostatni mój wysyp muzyczny nie powalił nikogo na kolana ani brodą o klawiaturę. Właściwie sama też mam ostatnio tendencję do zwijania się w sobie i zamykania w pudełeczku, w kąciku, cichutko. Na zdjęciu kącik mojego dziadka i babci z widokiem na ich dom, fajnie sobie teraz ży.., znaczy leżą. Nie wiem czy to dziwne ale strasznie lubię ten cmentarz, podoba mi się tam. Na tej łące, którą widać przed cmentarzem teraz jest boisko szkolne. W czasie jego budowania ( ? robienia ? )  zasłabł facet w walcu, przewrócił płot i pokiereszował kilkadziesiąt grobów na swojej drodze. Wydawało sie takie spokojne miejsce na górce, a tu trach, walec.


A teraz domek






czwartek, 10 stycznia 2013

Minimalizm.

                                              Przestałam udawać wielką heroinę, kobietę nie do zdarcia, strugać do utraty tchu postawę " że co ? ja niby nie dam rady ?" I  dałam ....za wygraną ( nie w totka ba tam akurat, zero ) poszwendawszy się z upiornym kaszlem, który mógłby występować w filmach o dziewiętnastowiecznych czworakach, w końcu uległam i się położyłam. Nie lubię, nie lubię, nie lubię.  Znalazłam Focusa, którego kupiłam na święta i gdzieś się zaplatał. I poczytałam o minimalistach. Że żyjemy w czasach upiornego konsumpcjonizmu, cięgle nowe rzeczy nas przytłaczają, zmniejszają nam przestrzeń życiową , ograniczają kontakty międzyludzkie, źle wpływają na naszą karierę. Nie mam jakiegoś szczególnego parcia na zakupy, nie świruję na punkcie jakiejś bluzeczki, kolejnych bucików czy jakiś sprzętów domowych.  Zwyczajnie mi to wisi, ale żeby się tak ograniczać do posiadania 100 przedmiotów ( w tym artykule było że ortodoksyjni minimaliści tak robią ) to jakoś mi  się żal zrobiło. Rozglądam się z pozycji horyzontalnej  i zastanawiam czego mi właściwie żal:
- badziewnego zielonego koszyka z jakimiś przeterminowanymi suchymi kwiatkami, piórkiem strusia i bukietem róż z liści klonu ?
- szklanej ... takie niby wazon niby słoik z tegoroczną kompozycją z piasku bałtyckiego, muszelek pomalowanych lakierem do paznokci ( żółte i niebieskie ) szyszki giganta, a i chyba kasztanek się zaplątał ?
- starej świeczki z ziarenkami kawy ?

Być może w szafce z ubraniami zaplątały się jakieś niepotrzebne szmaty, jak łóżko przestanie mnie przyciągać to przejrzę. 

I jeszcze Bajzel bo poniekąd w temacie. 


wtorek, 8 stycznia 2013

Muzyka leczy mnie i oddycham.





                                                                                                                                                                            
Zamiast wtorkowo o miłości, piosenka o walce. Strasznie go lubię. Straszliwie.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Kumulacja.

                                                       
Dzisiaj nastąpiła. Mogłabym marudzić ale w sumie po co ? Wszystkie czarne chmury i tak od tego nie znikną. Przecież po kumulacji może być tylko lepiej. Dwa dobre uczynki dzisiaj spełniłam, rozpędziłam się i samo tak wyszło. Zaskoczeniem był ich efekt. Za pierwszy dostałam bombonierkę, za drugi kontrolę w piątek w samo oko cyklonu. Bilans się wyzerował.

Utworek za to bardzo przyjemny.

sobota, 5 stycznia 2013

Źródło



             

               Piękna muzyka. Piękny film, taki którego nie zapomina się do końca życia. No właśnie, koniec jest początkiem, początek końcem.  Strasznie mnie to prześladuje. Nie znalazłam źródła nieśmiertelności, żyje z dnia na dzień. Jedyne źródło jakie znalazłam to takie w lesie, piękna zieleń, lodowata woda w upalny dzień, Czysta z głębi ziemi. Takie miejsce do którego lubi się wracać. To tak jakby obserwować poród, woda wypływa z ziemi jak dziecko z kobiety. 



Dwadzieścia metrów dalej na nasypie tory CMK, i co jakiś czas, pociąg przypomina w tej ciszy i naturze o cywilizacji.

środa, 2 stycznia 2013

Niburta



           

Co to takiego ?

  To taki węgierski folkmetalowy zespół. Bardzo sprytny. Nazwa pochodzi ze scytyjskich wierzeń. Niburta to bóg wojny. Scytowie to był bardzo wojowniczy lud, więc boga wojny zapewne czcili w sposób szczególny. Na przykład, poświęcali mu co setnego jeńca wojennego, usypywali też wielki stos z chrustu, co było o trudnym zadaniem gdyż zwykle buszowali po stepie i jak wiadomo niewiele tam drzew, które mają gałązki na chrust. Na szczycie tego stosu ustawiali drewniany miecz, który polewali krwią wrogów. Z ciekawostek, wyczytałam jeszcze, że w związku z tym iż praktykowali ci Scytowie szamanizm, lubili się odurzać przed bitwą haszyszem.

wtorek, 1 stycznia 2013

Sejsmograf miłości i nuda.

                       Myślałam dzisiaj od rana o równowadze. Znaczy właściwie co ona oznacza. To, że jeżeli jest dobro to musi być zło i vice versa ? A co ze złotym środkiem, szlag go trafił ? Szarość taka nie modna, musisz się określić albo jesteś zły i samolubny albo wspaniałomyślny, altruistyczny i  takie tam inne pierdoły. Albo cieszysz się życiem, podskakujesz na prawo i lewo, wszystkich przygniatając tą radością albo zamykasz się w domu, w szafie, w sobie i manifestujesz że jest ci źle, niedobrze, lubisz smutek, zmęczenie i swoje doły. Więc co pomiędzy ? Jakaś bliżej nieodkryta kraina ? Alternatiwia szaroburaosraczkowata bez koniecznosci wyborów między ziemią a niebem. Zajmę  się dystrybucją cichych kącików w mojej Alternatywii, tanio, sprawnie, zapewniam sąsiedztwo bez żadnych przegięć.

Tak wiem wtorkowo o miłości. Cokolwiek nudnawo, ale czy miłość musi zawsze być jak młot pneumatyczny ?